W tym „dziwnym” okresie naszej historii, Polaków w Polsce i ludzi na świecie, coraz częściej czujemy niemoc jeśli chodzi o naszą decyzyjność i wpływ na otaczającą rzeczywistość.
Niedawno w oszołomienie wprawił mnie komunikat na portalu urzędu miasta Suwałk, gdzie obwieszczono, że władze miasta Suwałki „nie mają wpływu na implementację technologii 5G na terenie gminy.” Szok mój był tym silniejszy, iż wiem o toczących się w naszym mieście i gminie niepokojach społecznych, które przejawiają się w akcjach informacyjnych, listach protestacyjnych i panelach dyskusyjnych toczonych przez radnych miasta, zaniepokojonych mieszkańców osiedli, gdzie jak grzyby po deszczu powstają wieże 5G, a także, co budzi nadzieję, środowiska medyczne zaniepokojone wpływem technologii 5G na zdrowie organizmów żywych.
Największą grozę budzi coraz mniejszy zakres autonomii, jaką posiadają samorządy lokalne i zwykli ludzie. Tak, gdzie nasz głos się nie liczy, gdzie przestajemy mieć wpływ, powstaje zjawisko bardzo dobrze znane w psychologii i socjologii: depresja.

W tej drugiej dziedzinie mówi się także o zjawisku czy też stanie zwanym „wyuczona bezradność”:
„stan wyuczony, wytworzony przez narażenie na szkodliwe, nieprzyjemne sytuacje, w których nie ma możliwości ucieczki lub których nie da się uniknąć. Dotyczy najczęściej osób marginalizowanych, osób długofalowo korzystających ze wsparcia ośrodków pomocy społecznej jak osoby długotrwale bezrobotne, dotknięte ubóstwem, bezdomne czy niepełnosprawne. Z drugiej strony – coraz częściej mówi się o tym, że społeczeństwa cywilizacji high-tech są dotknięte tą przypadłością.
W psychologii termin oznaczający utrwalenie przekonań o braku związku przyczynowego między własnym działaniem (reakcją) a jego konsekwencjami (wzmocnieniem).” (wikipedia)
Dalej czytamy rzecz jeszcze bardziej interesującą:
Ludzie szybko uczą się bezradności, czyli poczucia, że ich osobista kontrola (…) i wpływ na sytuację jest nieefektywna. W związku z tym uczą się oczekiwać obniżonej kontroli w przyszłości.
To oczekiwanie prowadzi do:
– deficytów poznawczych: człowiek przestaje rozumieć, co się w danej sytuacji dzieje, i nie potrafi przewidywać dalszego jej biegu; bardzo wydłuża się czas uczenia nawet prostych zależności „zachowanie-wzmocnienie”
deficytów motywacyjnych: brak motywacji do działania i umiejętności angażowania się; długi czas dochodzenia do równowagi po porażce
deficytów emocjonalnych: depresja, apatia, lęk, zmęczenie, wrogość, brak agresji, utrata nadziei
(wikipedia)
Zachęcam do zgłębienia tej kwestii- staje się ona coraz bardziej problemem współczesnego społeczeństwa i rośnie wykładniczo wraz z upadkiem samorządności lokalnej i państwowej i wraz ze wzrostem technokracji.
Czy Polska jest demokracją, czy technokracją?
Poniżej znajduje się tłumaczenie artykułu instytutu Misesa, zaprezentowany na portalu Patrica Wooda- TECHNOKRACJA NEWSY&TRENDY, dnia 12 czerwca 2020 roku. Artykuł nosi tytuł: „Ameryka to technokracja, a nie demokracja”. Zapraszamy Państwa do lektury i przemyśleń: Czy to, co obserwujemy obecnie w Polsce nie jest dokładnym odpowiednikiem sytuacji w Ameryce?
Instytut Misesa: „Ameryka to technokracja, a nie demokracja”
Być może nigdy wcześniej w historii Ameryki niewybrani technokraci nie odgrywali tak ogromnej roli w kształtowaniu polityki publicznej.
W ostatnich tygodniach członkowie Kongresu zaginęli w akcji. Pod koniec ubiegłego miesiąca Izba Reprezentantów uchwaliła największą ustawę budżetową w historii, podczas gdy większość członków była nieobecna. Głosy nie były rejestrowane, głosowanie odbyło się w formie werbalnej, a wszystko to wymagało tylko niewielkiej ilości głosujących.
Kilka tygodni później Senat nie chce się nawet spotkać, lecz w maju może w końcu zajmie się debatą na temat niektórych kwestii legislacyjnych. Podobnie jak w przypadku Izby Reprezentantów, zebrała się garstka członków aby zatwierdzić kolejny ogromny pakiet stymulacyjny. Wielu senatorów pozostało w domu. Tak właśnie wygląda „rząd przedstawicielski” we współczesnej Ameryce.
Lecz jeśli uważasz, że ten brak działań w Kongresie oznacza, że pod względem kształtowania polityki w Waszyngtonie niewiele się dzieje, to bardzo się mylisz. Po prostu demokratycznie wybrane instytucje w dużej mierze stały się nieistotnym cyrkiem. Rzeczywiste kształtowanie polityki odbywa się wśród niewybranych ekspertów, którzy sami decydują – przy minimalnym nadzorze czy kontroli ze strony faktycznie wybranych urzędników – co się stanie z polityką publiczną. Ludzie, którzy naprawdę rządzą krajem, to eksperci i biurokraci w bankach centralnych, agencjach zdrowia publicznego, agencjach szpiegowskich i w rozwijającej się sieci zarządów i komisji.
Powstanie Technokracji
Ten trend nie jest nowy. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci – a zwłaszcza od czasu Nowego Ładu – oficjalni rządowi eksperci stopniowo zastępowali wybranych przedstawicieli jako główni decydenci w rządzie. Publiczna debata została zarzucona na rzecz spotkań garstki niewybranych technokratów. Polityka została zastąpiona przez „naukę”, zarówno nauki społeczne, jak i fizyczne. Ci potężni i w dużej mierze nieznani decydenci są dziś najbardziej zauważalni w sądach federalnych, agencjach wywiadowczych, Rezerwie Federalnej i od dawna ignorowanych rządowych agencjach zdrowia publicznego.

Technokracja jako styl rządzenia istnieje co najmniej od początku ery postępowej, chociaż często była ograniczana przez tradycyjne instrumenty prawodawcze oraz wybranych aktorów sceny politycznej i instytucje polityczne. Globalnie zyskała na znaczeniu w różnych czasach i miejscach, na przykład w latach 80. i 90. w Meksyku.
Lecz od dawna siła technokracji rośnie także w Stanach Zjednoczonych.
Może się to wydawać dziwne w świecie, w którym mówi się, że demokracja należy do najwyższych wartości politycznych, ale technokratom udało się usprawiedliwić siebie mitami, które twierdzą, że technokraci podejmują naukowe decyzje wyłącznie na podstawie Danych. Wmawia się nam, że tacy technokraci nie dbają o politykę i podejmują tylko rozsądne decyzje w oparciu o dane naukowe.
Chociaż dla niektórych może to wydawać się rozsądne i logiczne, prawda jest taka, że technokraci nie mają nic wspólnego z apolitycznością, nauką czy bezstronnością. Podobnie jak wszyscy inni, mają własne ideologie, programy i własne interesy. Często ich interesy są w dużym stopniu sprzeczne z interesem społeczeństwa, które płaci pensje technokratów i podlega ich edyktom. Rozwój technokracji oznaczał jedynie, że środki wywierania wpływu na politykę ograniczają się teraz do znacznie mniejszej liczby ludzi – mianowicie tych, którzy są już wpływowi i potężni w salach rządowych. Technokracja wydaje się mniej polityczna, ponieważ polityczne spory ograniczają się do czegoś, co kiedyś nazywano „zagrywkami zakulisowymi”. Oznacza to, że technokracja jest rzeczywiście rodzajem oligarchii, choć nie ogranicza się tylko do bogatych. Jednak jest ograniczona do osób, które chodziły do „właściwych” szkół, kontrolowały potężne korporacje, takie jak Google czy Facebook lub pracowały dla wpływowych organizacji medialnych. Jest ona uznawana jako „niepolityczna”, ponieważ zwykli wyborcy i podatnicy są wykluczeni nawet z posiadania wiedzy na temat tego, kto jest zaangażowany lub jakie ustawy są proponowane. Innymi słowy, technokracja to rząd niewielkiego ekskluzywnego klubu, a Ciebie w nim nie ma.
Jak więc technokracja wciąż trwa w systemie, który twierdzi, że opiera swoją legitymację na instytucjach demokratycznych? W końcu technokracja jest z samej swej natury zaprojektowana jako antydemokratyczna. Gdy lewica zniechęciła się do demokracji, zaczęła domagać się wprowadzenia bardziej technokratycznych metod, aby wymanewrować instytucje demokratyczne. W często cytowanym artykule dla New Republic z 2011 r. wpływowy bankier i ekonomista Peter Orszag skarży się, że instytucje demokratyczne, takie jak Kongres, nie wdrażają w stopniu wystarczającym preferowanych przez niego ustaw. Dlatego podkreśla, że nadszedł czas, aby „odrzucić bajkę podstaw wychowania obywatelskiego o czystej demokracji przedstawicielskiej i zamiast tego zacząć budować nowy zestaw zasad i instytucji”. Chce rządów technokratycznych poprzez system „komisji” obsadzonych przez „niezależnych ekspertów”.
To nowy model „sprawnego” rządu. Wiele regionów Stanów Zjednoczonych jest już tak rządzonych. Nie brakuje zarządów, paneli, sądów i agencji kontrolowanych przez ekspertów, którzy działają w dużej mierze bez nadzoru wyborców, podatników czy wybranych urzędników.
Możemy wskazać kilka instytucji, w których duch technokracji jest zarówno dobrze ugruntowany, jak i bardzo wpływowy.
Po pierwsze: Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych
Tendencja do technokracji najpierw objawiła się w postaci Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Oczywiście sąd od dawna uważany był za swego rodzaju grono ekspertów z dziedziny prawa. Mieli rozstrzygać techniczne kwestie prawne nie zwracając uwagi na perypetie polityczne. Jednak ta ekspertyza miała swoje ograniczenia. Sąd musiał ograniczyć własną władzę lub zaryzykować bycie oskarżonym o wtrącania się w działanie demokracji. Jednak w połowie XX wieku ograniczenia te zostały w dużej mierze zniesione. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Sąd Najwyższy stworzył wiele nowych „praw”, do których stworzenia Kongres nie wykazywał nigdy woli. Na przykład sprawa Roe przeciwko Wade stworzyła nowe federalne prawo do aborcji oparte wyłącznie na decyzji garstki sędziów niezależnie od faktu, że praktycznie od zawsze jest zakładane, że aborcja leży w gestii ustawodawczej poszczególnych stanów.
Przed tym okresem wszelkie zmiany tej wagi wymagałyby zmiany konstytucji. Oznacza to, że przed powstaniem nowoczesnego doładowanego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych zakładano, że poważne zmiany w Konstytucji wymagały długiej debaty publicznej i zaangażowania wielu wyborców i ustawodawców. Lecz wraz z pojawieniem się Sądu Najwyższego jako grona ekspertów tworzących nowe prawo, sędziowie rutynowo zaczęli rezygnować z debaty publicznej i czynnej aktywności wyborców w podejmowaniu decyzji. Zamiast tego eksperci „odkrywali” co naprawdę oznaczają słowa w Konstytucja, i tworzyli własne nowe prawa oparte na „fachowej wiedzy prawniczej”.
Dwa: Rezerwa Federalna
Drugim elementem składowym technokracji od zawsze była Rezerwa Federalna. Od jej powstania w 1935 roku, Rada Prezesów Rezerwy Federalnej w coraz większym stopniu działa jak technokratyczny zarząd tworzenia prawa, funkcjonujący na zewnątrz procesu legislacyjnego, mimo to wprowadzający regulacje i ustawy, które mają olbrzymi wpływ na system bankowy, sektor finansowy a nawet politykę fiskalną.
Twórcy prawa z FEDu są technokratami w czystym wydaniu, ponieważ rzekomo podejmują decyzje tylko w oparciu o „dane” z pominięciem polityki. Nietykalna natura decyzji tych technokratów jest od lat wzmacniana przez mało prawdopodobne zapewnienia o „niezależności” FEDu od politycznych nacisków z Białego Domu czy Kongresu.
W rzeczywistości, oczywiście, FED nigdy nie był instytucją apolityczną i zostało to pokazane przez całe grono uczonych, z których wielu to naukowcy w dziedzinie polityki. Zarządy FEDu zawsze były wybierane pod wpływem decyzji prezydentów i innych ludzi. (Większość ekonomistów jest zbyt uparcie naiwna by zrozumieć polityczny wymiar FEDu). Obecnie stało się boleśnie oczywiste, że FED istnieje by podpierać reżim i sektor finansowy poprzez wszelkie dostępne środki. Pomysł, że ten proces jest prowadzony z pozbawionym emocji użyciem „danych”, powinien być uważany za śmieszny.
Trzy: Eksperci Medyczni

Nowym dodatkiem do rosnącej rangi technokratów w Ameryce jest cały legion medycznych ekspertów- na wszystkich szczeblach rządowych- którzy starali się dyktować politykę i ustawodawstwo podczas paniki COVID-19 w 2020 roku. Prowadzeni przez rządowych biurokratów z długim stażem w postaci Anthonego Fauci i Deborah Birx, eksperci od zdrowia publicznego przyjęli postać typowej persony technokraty: prowadzi ich tylko „nauka”, jak utrzymują. Powszechnie twierdzi się, że tylko ci eksperci są w stanie właściwie wdrożyć i dyktować politykę kraju, która zajmie się ryzykiem prezentowanym przez różne choroby.
Tak samo jak Rezerwa Federalna i Sąd Najwyższy, przeciwnicy punktu widzenia medycznych ekspertów oskarżani są o to, że porzucają apolityczny obiektywizm- cnotę, którą cieszą się tylko technikraci (i ich zwolennicy)- na rzecz zyskania korzyści politycznych.
Cztery: Agencje Wywiadu
Od 1945 roku rząd Stanów Zjednoczonych budował coraz większą sieć agencji wywiadowczych, złożoną z ponad tuzina agencji obstawionych oficerami armii. Jednak jak widzieliśmy w ostatnich latach poprzez liczne skandale w CIA, NSA i FBI, technokraci ci nie mają skrupułów w swoim wysiłku by podkopać społeczny rząd wybierany przez naród w celu wprowadzenia swojej własnej agendy. Biurokraci ci, zasiadający w tzw. Deep State, w wielu przypadkach postrzegają siebie jako stojących ponad rządem wybieranym przez naród, nie odpowiadają przed nim i posuwają się nawet do tego, że obalają jego politykę zagraniczną.
Dlaczego Wybierani Politycy Wspierają Technokratów
We wszystkich tych przypadkach wybierani politycy mogliby zainterweniować w celu ograniczenia władzy technokratów, jednak nie robią tego.
W przypadku Sądu Najwyższego, Kongres mógłby ograniczyć jurysdykcję sądów apelacyjnych- i w ten sposób jurysdykcję samego Sądu Najwyższego- poprzez zmiany w legislacji. Podobnie Kongres mógłby obalić lub drastycznie ograniczyć władzę Rezerwy Federalnej. Jednak Kongres tak nie robi. I oczywiście Kongres i legislatura stanowa mogłyby łatwo interweniować w celu wycofania nie tylko władzy ekspertów medycznych, ale awaryjnej mocy samego organu wykonawczego. Mimo to, nie miało to miejsca.

Powód jest następujący: politycy „lubią” korzystać z usług firm zewnętrznych i dostawać na swoją politykę fundusze od technokratów. To ułatwia tym wybieranym politykom twierdzić później, że nie są odpowiedzialni za niepopularne środki zastosowane przez technokratyczne instytucje. Oddając więcej władzy w ręce technokratów, wybierani politycy mogą później twierdzić także, że postępowali tak, ponieważ szanują „apolityczną” naturę tych instytucji oraz że postępowali tak, ponieważ respektują „ekspertyzę”. „Nie wińcie mnie”, powiedzą politycy, „starałem się tylko respektować ‘naukę’ , ‘dane’ i ‘prawo’.”
Oddawanie władzy technokracji to użyteczny sposób rozproszenia odpowiedzialności na cały Waszyngton. Jest to również sposób by, jak sugeruje Orszag, zmusić instytucje ustawodawcze do robienia tego, co mają robić: zapobiegać działaniom rządu gdy nie ma wystarczającej liczby głosów.
Lecz z technokracją brak głosów w Kongresie nie jest problemem: po prostu przekaż wszystko dla tuzina technokratów, którzy zdecydują co robić. Następnie wszystko może zostać zrobione z dala od publicznych obserwatorów- a w dodatku z taką korzyścią, że decyzje podejmą apolityczni „eksperci”.
Niestety, ten schemat działa. Wyborcy skłaniają się ku „zaufaniu ekspertom” a sondaże często pokazują, że opinia publiczna ufa niewybieranym przez nikogo „ekspertom” bardziej, niż swojemu Kongresowi. To wielkie zwycięstwo dla biurokratów i dla tych, którzy pchają w kierunku państwa z jeszcze silniejszą władzą.
Author:
Ryan McMaken to były redaktor w Instytucie Misesa. Posiada stopnie naukowe w dziedzinie ekonomii i nauk politycznych na Uniwersytecie w Kolorado. Pracował jako ekonomista mieszkaniowy dla stanu Kolorado. Jest autorem książki „Commie Cowboys: The Bourgeoisie and the Nation-State in the Western Genre”.
Link do artykułu na portalu Technocracy News&Trends:
Tłumaczyli: Urszula Klimko, Gintaras Lewkiewicz
Złożyła i uzupełniła: Urszula Klimko